Współczesna debata o miejscu wartości chrześcijańskich w przestrzeni publicznej ujawnia fundamentalny konflikt dwóch wizji świata. Z jednej strony słyszymy głosy o konieczności budowania społeczeństwa całkowicie świeckiego, w którym każdy może wyznawać własną religię lub żadnej, gdzie instytucje publiczne zachowują neutralność światopoglądową. Z drugiej – coraz głośniejsze ostrzeżenia przed utratą tożsamości kulturowej i moralnej Europy, przed światem, który żyje tak, jakby Boga nie było. Ten spór nie dotyczy jednak abstrakcyjnych idei, lecz konkretnych wyborów, które kształtują przyszłość naszą, naszych dzieci i całego kontynentu.
Edukacja jako pole bitwy o dusze i umysły młodego pokolenia
Kiedy w listopadzie 2023 roku Parlament Europejski przyjął rezolucję o przejęciu kompetencji edukacyjnych przez Unię Europejską, nie była to jedynie zmiana administracyjna. To fundamentalna rewolucja w sposobie przekazywania wartości kolejnym pokoleniom, oderwanie edukacji od korzeni narodowych i religijnych. Współczesna szkoła, która proponuje model nauczania bez wiary, bez trwałych wartości, bez odpowiedzialności, staje się fabryką produkującą ludzi bez tożsamości, bez zakorzenienia, bez duchowego kompasu. Ograniczanie lekcji historii sprawia, że młodzi ludzie nie znają swoich korzeni, nie rozumieją, skąd pochodzą i dokąd zmierzają. Redukcja godzin języka polskiego pozbawia ich kontaktu z literaturą, która przez wieki kształtowała polską duszę, przekazywała wartości i budowała wspólnotę narodową. Marginalizacja religii w szkole oznacza, że całe pokolenia dorastają bez fundamentalnej wiedzy o chrześcijańskich podstawach europejskiej cywilizacji, bez zrozumienia symboli, metafor i odniesień, które przenikają naszą kulturę. Przeciwnicy obecności religii w szkole argumentują, że instytucje państwowe czy ponadnarodowe nie powinny narzucać jednej wizji religijnej, że w Unii każdy modli się do swojego boga i nikt nie może nikomu go narzucić. To prawda, że Unia Europejska nie jest instytucją religijną, nie jest Kościołem. Jednak błędem jest sądzić, że laickość oznacza neutralność światopoglądową. Każdy system edukacyjny przekazuje jakąś wizję człowieka i świata, pewien zestaw wartości i przekonań. Pytanie brzmi: czy będzie to wizja uznająca obiektywną prawdę i dobro, zakorzeniona w tysiącletnim dziedzictwie chrześcijańskiej Europy, czy też relatywistyczna doktryna, według której wszystko jest kwestią subiektywnych preferencji, gdzie nie ma prawdy absolutnej, a jedynie “twoja prawda” i “moja prawda”? Szkoła pozbawiona odniesień do transcendencji nie oferuje neutralności – ona aktywnie promuje materializm i relatywizm moralny, wychowuje konsumentów zamiast obywateli, hedonistów zamiast ludzi odpowiedzialnych. Edukacja narodowa w duchu prawdziwych wartości jest równie ważna jak bezpieczeństwo militarne, energetyczne czy żywnościowe – bez właściwego wychowania człowiek traci swoją tożsamość, staje się łatwym obiektem manipulacji, podatnym na każdą ideologię, która obieca mu natychmiastową gratyfikację.
Paradoks tolerancji i tyrania relatywizmu w praktyce
Współcześni apostołowie tolerancji nieustannie powtarzają, że jest ona najwyższą wartością demokratycznego społeczeństwa, że Kościół katolicki nie stosuje tolerancji i dlatego powinien zostać zepchnięty na margines życia publicznego. Ci sami ludzie, często nieświadomie, stosują zasadę sformułowaną przez Karla Poppera: “nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”. Ironią losu jest fakt, że właśnie oni stają się najbardziej nietolerancyjni wobec wszystkich, którzy ośmielają się kwestionować ich dogmaty. Wielu z tych “wyznawców tolerancji” chętnie wyrzuciłoby konserwatystów i patriotów całkowicie z przestrzeni publicznej, pozbawiłoby ich prawa głosu, możliwości wyrażania swoich poglądów. Zabawne jest to, że dewiza Poppera funkcjonuje w ich podświadomości, podczas gdy oficjalnie uważają się za “tolerancyjnych” – w przeciwieństwie do Kościoła, który przynajmniej jest szczery i nigdy nie twierdził, że jest tolerancyjny dla wszystkiego.
Kościół katolicki rzeczywiście wyznaje wizję dualizmu dobra i zła, które ścierają się w świecie. Uznaje, że nie wszystko jest równie dobre moralnie, że istnieją obiektywne kryteria oceny ludzkich czynów. Dlatego nie może być tolerancji dla zła – byłoby to sprzeniewierzenie się misji głoszenia Ewangelii i prowadzenia ludzi do zbawienia. Człowiek otrzymał od Boga wolną wolę i może wybrać zarówno dobro, jak i zło. To fundamentalna prawda o ludzkiej naturze, która sprawia, że nasze wybory mają rzeczywiste znaczenie, że nie jesteśmy tylko marionetkami w rękach ślepego losu czy determinizmu biologicznego. Jednak jako katolicy mamy obowiązek głosić Dobro i sprzeciwiać się Złu. Istnieją nawet grzechy cudze – pozwalanie na zło, brak upominania, zachęcanie do grzechu – które pokazują, że nasza odpowiedzialność wykracza poza nasze własne czyny. Katolik nie może milczeć, gdy dzieje się zło, nie może być obojętny na cierpienie innych, na niesprawiedliwość, na łamanie Bożego prawa. Działalność katolików rozgrywa się w dwóch obszarach: wiary oraz moralności. Do wiary nie można nikogo zmusić – można ją jedynie głosić, dawać świadectwo, modlić się o nawrócenie. Bóg chce wszystkich przyprowadzić do siebie, ale szanuje ludzką wolność. Przymus w sprawach wiary mija się z celem, nie prowadzi do autentycznego nawrócenia, do zbawienia. To fundamentalna różnica między chrześcijaństwem a niektórymi innymi religiami czy ideologiami, które nie wahają się używać przemocy w sprawach sumienia. Natomiast moralność jest czymś, co katolik może – w miarę swoich możliwości – wprowadzać w życie publiczne. Wierzy on bowiem, że prawo moralne dane od Boga jest najlepszą wersją prawa, doskonalszą niż cokolwiek, co może stworzyć człowiek. W takim przypadku jego obowiązkiem jest dążenie do tego, aby to prawo obowiązywało wszystkich, dla dobra całego społeczeństwa.
Fałszywa alternatywa: wiara czy rozum, Kościół czy postęp
Krytycy Kościoła często przedstawiają fałszywą alternatywę: albo jesteśmy nowocześni, postępowi, tolerancyjni, albo tkwimy w średniowiecznych zabobonach. Twierdzą, że w Kościele nie widać ścierania się dobra i zła, tylko samo zło, że każda religia opiera się głównie na okrucieństwie, a dobro stanowi tylko sporadyczne przypadki. To antykatolicka propaganda, która ignoruje ogromne dobro czynione przez Kościół na przestrzeni wieków – szpitale, szkoły, uniwersytety, dzieła charytatywne, opieka nad ubogimi, chorymi, wykluczonymi. Kościół był i jest największą organizacją charytatywną w historii ludzkości, pionierem w dziedzinie edukacji, opieki zdrowotnej, pomocy społecznej. To katoliccy mnisi zachowali dziedzictwo antyczne, kopiując manuskrypty w swoich klasztorach. To Kościół stworzył pierwsze uniwersytety, rozwijał naukę, patronował sztuce.
Trzeba przyznać, że Kościół składa się z grzesznych ludzi, którzy czasem upadają, czasem sprzeniewierzają się swojemu powołaniu. Istnieją księża, którzy nie zachowują w swoim życiu głoszonej nauki, a czasem nawet dopuszczają się strasznych występków. To prawda i to bolesna prawda. Jednak używanie tych przypadków jako pretekstu do odrzucenia całego dziedzictwa chrześcijańskiego jest intelektualnie nieuczciwe. To, że ktoś nie przestrzega przykazań, nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla innych. Każdy z nas będzie osądzony indywidualnie, każdy będzie musiał zdać sprawę ze swojego życia. Grzech może nieść skutki w postaci zgorszenia, które jest tym większe, im bardziej znacząca osoba taki występek popełnia. Ale to nie może mieć wpływu na naszą własną drogę do zbawienia, nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla naszych własnych grzechów. Przypadki pedofilii wśród duchownych są szczególnie bolesne i odrażające. Jest pewien odsetek społeczeństwa, który popełnia takie zbrodnie, i jest też odsetek księży, którzy się tego dopuszczają. Z tego jednak próbuje się dziś stworzyć fałszywy stereotyp: ksiądz równa się pedofil. To manipulacja, która ma zdyskredytować całą instytucję Kościoła, wszystkich kapłanów, także tych świętych i oddanych swojej misji. Gdybyśmy stosowali taką samą logikę, musielibyśmy potępić wszystkie zawody, w których zdarzają się czarne owce – nauczycieli, lekarzy, policjantów, polityków. Wszelkie przykłady zła uczynionego przez ludzi Kościoła, zarówno duchownych jak i świeckich, nie są spowodowane pobożnością i wiarą, ale są zaprzeczeniem tego wszystkiego, co głosi religia katolicka. Ci ludzie łamią zasady swojej wiary, a ci, którzy to tolerują, mają udział w tym grzechu.
Unia Europejska – między pragmatyzmem a ideologią
Debata o Unii Europejskiej często popada w skrajności. Jedni widzą w niej wyłącznie źródło dotacji – “unijna kasa nie uwiera” – inni dostrzegają tylko zagrożenie dla suwerenności i tożsamości narodowej. Tymczasem Unia jest narzędziem, które może służyć różnym celom. Może prowadzić politykę zgodną z chrześcijańskimi wartościami albo wbrew nim – i dziś, niestety, bardzo często wybiera tę drugą drogę. Problem polega na tym, że została obsadzona przez bezbożników, wprowadzających bezbożne prawa, przy ogromnym współudziale katolików, którym wmówiono, że wiara w Boga to jedno, a popieranie bezbożnych praw to drugie. To fundamentalne nieporozumienie, bo wiara domaga się uczynków. Sola fide – zasada, że do zbawienia wystarcza sama wiara – to ujęcie protestanckie, sprzeczne z całokształtem nauczania biblijnego i Tradycji Kościoła.
Kiedy Kościół korzysta z funduszy unijnych na renowację zabytków sakralnych, prowadzenie szkół, szpitali, schronisk dla bezdomnych, nie ma w tym żadnej hipokryzji. Ma prawo zgłaszać się po dofinansowanie dokładnie tak samo, jak mogą to robić inne, świeckie podmioty. Wykluczenie Kościoła byłoby dyskryminacją, choć dla niektórych ludzi przesiąkniętych antyklerykalizmem taka wizja byłaby wręcz oczekiwana. Problem w tym, że wtedy rozbija się w pył cała narracja tolerancyjna i równościowa. Gdyby Kościół milczał wobec złych aspektów polityki unijnej w zamian za pieniądze – to byłaby właśnie hipokryzja i korupcja. Ale głoszenie prawdy o zagrożeniach płynących z bezbożnej ideologii, nawet jeśli jednocześnie korzysta się z programów finansowanych przez instytucje europejskie, jest obowiązkiem każdego katolika, o ile służy to dobru. Warto też pamiętać, że Kościół jako instytucja nie płaci składek do Unii – robi to państwo polskie. Ale przecież nie tylko Kościół korzysta z unijnych funduszy. Korzystają z nich przedsiębiorcy, rolnicy, samorządy, organizacje pozarządowe, uczelnie. Czy wszyscy oni powinni milczeć na temat wad Unii, bo dostają od niej pieniądze? To absurdalne żądanie. Jeśli rolnik otrzymuje dopłaty, ale jednocześnie widzi, że planowana umowa z krajami Mercosur zniszczy polskie rolnictwo, ma prawo protestować. Jeśli przedsiębiorca korzysta z dotacji, ale widzi, że unijne regulacje duszą małe i średnie firmy, ma prawo to krytykować. Podobnie Kościół – może korzystać z dostępnych środków na dobre cele i jednocześnie wskazywać na duchowe i moralne zagrożenia płynące z ideologii, która dominuje w Brukseli.
Polski rynek i suwerenność ekonomiczna – lekcja z rzeczywistości
Spójrzmy teraz na konkretny przykład: polski rynek handlu detalicznego. Zdominowany jest przez kilku potentatów – Biedronkę, Lidla, Dino, Kaufland, Żabkę. Z tych firm tylko Dino jest polskie. To pokazuje, jak integracja europejska i globalizacja wpłynęły na naszą gospodarkę. Z jednej strony mamy dostęp do tanich produktów, szerokiego asortymentu, nowoczesnych technologii. Z drugiej – zyski płyną za granicę, decyzje podejmowane są w zagranicznych centralach, lokalni przedsiębiorcy zostali wyparci z rynku. Co jest lepsze: mieć duże i prężne zagraniczne sieci handlowe czy budować polskie, choć początkowo mniej rozwinięte? Odpowiedź nie jest prosta i zależy od tego, co uznajemy za priorytet – efektywność ekonomiczną czy suwerenność gospodarczą.
Ten dylemat można przełożyć na obecność w Unii Europejskiej. Ma ona zarówno zyski, jak i koszty. Problemem jest to, że w mainstreamie rozpowszechnił się dogmat, jakoby były z tego jedynie same korzyści, zero kosztów, a wszystko to podlane sosem poczucia własnej niższości – że Zachód zrobił nam łaskę, przyjmując nas do Unii. Ta postawa spowodowała reakcję w postaci postawy dokładnie przeciwnej – że obecność Polski w UE to same straty. Prawda leży gdzieś pośrodku. Jeśli unijne pieniądze są wydawane sensownie, na inwestycje infrastrukturalne, rozwój nauki, modernizację gospodarki – to dobrze. Jeśli jednak są wydawane na głupoty, na konsumpcję “tu i teraz”, na projekty ideologiczne – to zostajemy tylko z długami. Bo pieniądze z UE zazwyczaj pokrywają jedynie część kosztów, a ponadto – jak na przykład KPO – mogą być przynajmniej częściowo finansowane kredytem, który później trzeba będzie spłacać. Jako Polacy nie mamy pełnej decyzyjności, na co można wydać unijne pieniądze. Jeśli czegoś byśmy potrzebowali, ale Unia powie “nie”, to nic z tym nie zrobimy. A składki do Unii płacić musimy. To tak, jak z podatkami – każdy musi płacić, choć polityka finansowa państwa może mu się nie podobać. Nie mamy jako podatnicy bezpośredniej decyzyjności w kwestii tego, na co idą nasze pieniądze. I dochodzi jeszcze jedna kwestia – kończy się czas, gdy więcej dostajemy z Unii, niż do niej wpłacamy. Gdy zaczniemy więcej wpłacać niż dostawać, argument “unijnej kasy” straci na znaczeniu. Koszty natomiast pozostaną – utrata suwerenności, konieczność podporządkowania się unijnym regulacjom, presja ideologiczna.
Pobożność jako odpowiedź na kryzys sensu i wartości
Bezbożni sceptycy mogą zapytać, czy pobożność jest obowiązkowa. Nie, nie jest obowiązkowa, ale jest pożyteczna na wielu płaszczyznach. W świecie, który oferuje coraz więcej dóbr materialnych, a coraz mniej odpowiedzi na fundamentalne pytania egzystencjalne, pobożność nie jest anachronizmem, lecz ratunkiem przed pustką i bezsensem. Człowiek ma jedno, krótkie życie – mówią materialiści – więc powinien skupić się na tym, by czuć się szczęśliwy, czerpać przyjemności, realizować swoje pragnienia. Ale czy życie sprowadzone do pogoni za przyjemnościami może być naprawdę szczęśliwe? Czy człowiek, który żyje tylko dla siebie, może znaleźć prawdziwe spełnienie?
Pobożność rozwiązuje wiele problemów, z którymi zmaga się współczesny człowiek. Pokazuje chrześcijańską prawdę o ludzkiej naturze – że nie jesteśmy doskonali, ale naznaczeni grzechem pierworodnym, musimy więc całe życie się nawracać i dążyć do świętości. To chroni przed pychą – źródłem wielu współczesnych patologii. Człowiek pobożny nie staje się hedonistą egoistą, ale potrafi wspierać innych ludzi. Nie będzie ich oszukiwał ani okradał. Nie oddaje się konsumpcjonizmowi, bo wie, że jest na tym świecie tylko na chwilę i powinien troszczyć się przede wszystkim o skarby w Niebie. Będzie szanował dobro wspólne oraz otoczenie naturalne – jako dar dany nam w dzierżawę od Boga. Poprzez rozwój relacji z Bogiem będzie dążył do tego, aby stawać się lepszym człowiekiem – nie ze względu na strach przed karą wieczną, ale z miłości do Boga i bliźniego. Niektórzy twierdzą, że lepiej jest zmieniać siebie, bo to zawsze można robić, gorzej ze światem, bo z jego zmianą radzą sobie tylko nieliczni. To prawda, że zmianę świata należy zawsze zaczynać od siebie. Każdy z nas jest częścią świata i nasza przemiana ma wpływ na otoczenie. Ale nie można też tkwić bezczynnie wobec zła. Edmund Burke powiedział, że aby zwyciężyło zło, wystarczy bezczynność dobrych ludzi. Nie chodzi o to, by każdy został politykiem czy aktywistą, ale o to, by w swoim środowisku, na miarę swoich możliwości, świadczyć o wartościach, bronić prawdy, pomagać potrzebującym. Czysto materialistyczne życie nie jest lepsze od życia duchowego. To właśnie odróżnia nas od zwierząt – zdolność do transcendencji, do przekraczania własnego egoizmu, do poświęcenia dla wyższych celów.
Wolność wyboru czy zniewolenie relatywizmem?
Współczesny człowiek ceni sobie wolność wyboru ponad wszystko inne. “Róbta co chceta” – to hasło naszych czasów. Każdy ma prawo do własnych wyborów, własnego stylu życia, własnych wartości. Ale czy człowiek odcięty od obiektywnej prawdy jest naprawdę wolny? Czy nie staje się niewolnikiem własnych popędów, społecznych mód, manipulacji mediów? Tylko poznanie prawdy może uczynić człowieka prawdziwie wolnym – wolnym od kłamstwa, od iluzji, od zniewolenia grzechem. Kościół nie zmusza nikogo do wiary – Bóg szanuje wolną wolę człowieka, chce, by ten odkrył Go sam, z własnej inicjatywy. Obowiązkiem katolików jest ewangelizacja – głoszenie Dobrej Nowiny – ale nie zmuszanie do wiary, bo przymusowa wiara nie ma żadnej wartości.
Jednocześnie katolicy mają prawo i obowiązek uczestniczyć w debacie publicznej, proponować swoje rozwiązania, bronić swoich wartości. Dokładnie tak samo działają zresztą bezbożnicy – oni też chcą wprowadzać swoje prawa, swoją wizję społeczeństwa. Różnica polega na tym, co uznajemy za dobro. Jedni uważają, że aborcja jest złem i powinna być zakazana, drudzy – że jest prawem kobiety i powinna być legalna. Jedni i drudzy chcą przeforsować swój pogląd. Wynik zależy od tego, których ludzi będzie więcej, jaka będzie wola demokratycznej większości. Z katolickiego punktu widzenia ocena moralna się nie zmienia – to, czy coś jest dobrem czy złem, nie zależy od wyniku głosowania. Ale w demokratycznym społeczeństwie katolicy mają takie samo prawo do wyrażania swoich poglądów i wprowadzania swojej wizji prawa jak wszyscy inni. Wykluczanie katolików z debaty publicznej pod pretekstem “świeckości państwa” jest zaprzeczeniem demokracji. Państwo świeckie nie oznacza państwa bezbożnego, wrogiego religii. Oznacza państwo, które nie narzuca jednej religii, ale szanuje wolność religijną wszystkich obywateli, w tym prawo do wyrażania poglądów religijnych w przestrzeni publicznej. Tymczasem dziś próbuje się zamknąć katolików w getcie prywatności, wmówić im, że wiara to sprawa czysto prywatna, która nie powinna mieć żadnego wpływu na życie publiczne. To manipulacja, która ma na celu wyeliminowanie głosu katolików z debaty o przyszłości społeczeństwa.
Europa między chrześcijaństwem a islamem – niewygodna prawda
Natura nie znosi próżni – także duchowej. Systematyczne wypieranie chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej Europy nie prowadzi do powstania neutralnego, oświeconego społeczeństwa racjonalistów. Tworzy duchową pustkę, którą natychmiast wypełniają inne ideologie i religie. Ci, którzy cieszą się z zanikania chrześcijaństwa w Europie, dostaną w prezencie islam – religię, która nie zna koncepcji rozdziału państwa od religii, nie uznaje wolności sumienia w takim sensie, w jakim rozumie ją cywilizacja chrześcijańska. Demograficzne trendy są nieubłagane: podczas gdy zsekularyzowane społeczeństwa Zachodu wymierają – mają ujemny przyrost naturalny, starzejące się populacje – społeczności muzułmańskie dynamicznie się rozwijają, mają wysoką dzietność, młodą strukturę demograficzną.
To nie jest kwestia “islamofobii” czy “teorii spiskowych” – to twarde fakty demograficzne i socjologiczne. W wielu miastach Europy Zachodniej muzułmanie stanowią już znaczący odsetek populacji, w niektórych dzielnicach są większością. Wraz ze wzrostem liczebności rośnie też ich siła polityczna, zdolność do wymuszania zmian prawnych zgodnych z ich religią. Paradoksalnie, to właśnie katolicyzm, ze swoją nauką o wolnej woli, o godności każdego człowieka, o rozróżnieniu tego, co Boskie, od tego, co cesarskie, jest gwarantem tej wolności, którą tak cenią sobie współcześni liberałowie. Kiedy chrześcijaństwo zniknie z Europy, zniknie też fundament, na którym zbudowana jest idea wolności sumienia, tolerancji religijnej, praw człowieka. Już dziś w Unii “dawno o Panu Bogu zapomniano”, żyje się tam tak, “jakby Pana Boga nie było”. Świat bez Boga, świat bez Chrystusowego krzyża, to świat skazany na powolne obumieranie, na zniknięcie. Tak jak człowiek bez Boga zanika – traci sens życia, cel istnienia, nadzieję na wieczność – tak cywilizacja bez fundamentu religijnego rozpada się od środka. I to dzieje się dzisiaj na naszych oczach, a przejawem jest nie tylko zalew Europy przez islam, ale także ogromny kryzys demograficzny. Historia pokazuje, że wszystkie wielkie cywilizacje upadały nie z powodu zewnętrznych najazdów, ale wewnętrznego rozkładu – gdy traciły wiarę w swoje wartości, gdy popadały w dekadencję, gdy hedonizmem i egoizmem zastępowały służbę i poświęcenie. Europa stoi dziś przed tym samym wyzwaniem – albo odnowi swoje chrześcijańskie korzenie, albo zostanie zastąpiona przez cywilizację, która ma silniejszą wolę przetrwania.
Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w swoje wartości
Świat idzie swoimi torami – mówią sceptycy – nie warto tracić energii na próby jego zmiany. Lepiej skupić się na własnym życiu, na własnym szczęściu, na własnych przyjemnościach. Ale czy człowiek może być naprawdę szczęśliwy, żyjąc tylko dla siebie? Czy społeczeństwo złożone z egoistów może przetrwać? Życie nigdy nie będzie jednym wielkim pasmem szczęścia – taki jest nasz świat, niedoskonały, naznaczony cierpieniem i śmiercią. Wszelkie próby stworzenia raju na ziemi kończyły się powstaniem piekła – totalitaryzmów, które w imię szczęścia ludzkości mordowały miliony. Tylko perspektywa wieczności, tylko nadzieja na życie po śmierci, może nadać sens cierpieniu, może dać siłę do znoszenia przeciwności, może motywować do poświęcenia dla innych.
Katolicy wierzą, że miłość Boga i człowieka, której symbolem jest Chrystusowy krzyż, może wzmóc poczucie odpowiedzialności za siebie, za własne dzieci, za los całego narodu. To nie jest ucieczka od rzeczywistości w pobożne złudzenia – to realistyczne spojrzenie na kondycję człowieka i świata. Człowiek jest istotą grzeszną, skłonną do zła, ale też powołaną do dobra, stworzoną na obraz i podobieństwo Boże. Każdy z nas ma wszczepione pragnienie dobra, prawdy, piękna – to echo Boga w naszej duszy. To pragnienie można rozwijać albo tłumić. Bezbożnicy mogą być przyzwoitymi ludźmi, ale nie dzięki swojej niewierze, lecz pomimo niej – bo też zostali stworzeni przez Boga i noszą w sobie Jego obraz, choć go nie rozpoznają.
Wiara domaga się uczynków, pobożność musi przekładać się na konkretne działania. Nie wystarczy modlić się i chodzić do kościoła – trzeba żyć zgodnie z Ewangelią, świadczyć o Chrystusie w codziennym życiu. To trudne wyzwanie, bo świat kusi, oferuje łatwe przyjemności, natychmiastową gratyfikację. Ale to właśnie w tym zmaganiu, w tej walce duchowej, człowiek wzrasta, dojrzewa, staje się pełną osobą. Każdy z nas będzie osądzony indywidualnie – nie jako członek grupy, nie jako reprezentant klasy społecznej, ale jako konkretna, niepowtarzalna osoba. Każdy będzie musiał zdać sprawę ze swoich wyborów, ze swojego życia. Dlatego tak ważne jest, by żyć świadomie, odpowiedzialnie, w zgodzie z sumieniem oświeconym przez wiarę. Historia uczy, że przyszłość należy do tych, którzy wierzą w swoje wartości, którzy są gotowi o nie walczyć, którzy potrafią je przekazać następnym pokoleniom. Europa przez wieki była chrześcijańska i to chrześcijaństwo było źródłem jej wielkości – w sztuce, nauce, filozofii, prawie. Gdy odrzucimy ten fundament, gdy zastąpimy go nihilizmem i relatywizmem, skazujemy się na cywilizacyjne samobójstwo. Nie chodzi o powrót do średniowiecza, o teokrację, o przymus religijny. Chodzi o zachowanie tego, co najcenniejsze w naszej cywilizacji – poszanowania godności człowieka, obiektywnej prawdy, autentycznej wolności. Te wartości nie wzięły się znikąd – są owocem chrześcijańskiego objawienia, rezultatem wieków refleksji teologicznej i filozoficznej. Odrzucając je, odrzucamy fundament, na którym zbudowana jest nasza cywilizacja. A jak mówi Pismo Święte: “Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą”. Pytanie brzmi: czy Europa odnajdzie swoją duszę, czy pozwoli jej umrzeć? Odpowiedź na to pytanie zadecyduje o losach nie tylko naszego kontynentu, ale całej cywilizacji zachodniej. Wybór należy do nas, ale konsekwencje poniosą przyszłe pokolenia.